poniedziałek, 28 listopada 2016

Pierwszy najlepszy?

Wszystko, co pierwsze wydaje się niezwykłe i na długo pozostaje w pamięci. To zrozumiałe.
Pierwszy rower, pierwsze wakacje bez rodziców, pierwszy przyjaciel, pierwsza jazda samochodem, pierwszy dzień w szkole/pracy, pierwsza randka, pierwszy pocałunek...
Pierwsze Dziecko.

Jeszcze długo przed tym, zanim zostałam Mamą, marzyłam o dwóch synach i dwóch córkach. Mam jeszcze nawet taką karteczkę, na której dawno temu zapisałam swoje "dorosłe plany"
Dzisiaj mam dwóch Synów i są takie dni, że brakuje mi rąk, nawet w chuście ratunkowej (klik i trafisz w mig). Nie wyobrażam sobie teraz większej gromadki. Chociaż może...
W Polsce jedno, max. dwoje dzieci to taki standard. Jeśli słyszy się, że ktoś ma więcej, to zaraz pojawiają się opinie, że pewnie jakaś "patologia". A podobno mało nas i społeczeństwo się starzeje. Przy Dzieciach zazwyczaj przeżywa się drugą młodość. Można robić wiele rzeczy, których z reguły "nie wypada" dorosłym. Miło wrócić do niektórych zabaw i zimowych szaleństw ;)
Zanim pojawił się Mały Mniejszy, mój Pierworodny był jedynakiem. Pierwsze dni (i noce!) były prawdziwym maratonem, jeśli chodzi o karmienie i przewijanie. Brakowało mi bardzo snu, a jak już udało się na dłużej zamknąć oczy, to śniły mi się dziwne rzeczy... Mąż opowiadał mi, że któregoś razu, zrobiłam mu pobudkę w środku nocy i pytałam (raczej bez świadomości), czy Mikołaj był pierwszy. Po uzyskaniu twierdzącej odpowiedzi, przekręciłam się na drugi bok i kontakt ze mną się urwał. Rano nie pamiętałam tego zdarzenia. Przemęczenie robi swoje, ale później było już tylko lepiej ;)
Do chwili gdy... 

Po trochę ponad 20 m-cach pojawił się TEN DRUGI, więc Starszak nie był za długo najmłodszy i jedyny z nieletnich w naszym domu. Mały Mniejszy nie miał już szansy być jedynakiem. Od razu przypadła mu rola Młodszego Brata. 

Obie Ciąże miały ze sobą niewiele wspólnego, przebiegały w zupełnie innym tempie, ale o tym już pisałam (klik i trafisz w mig).
Niepotrzebnie martwiłam się, jak Starszak przyjmie Brata. Dogadują się już od samego początku ;)Podobno taka różnica wieku - do dwóch lat jest bardzo korzystna dla rodzeństwa. Wychowują się razem i umacniają relacje. Na dzień dzisiejszy to Mali Przyjaciele. Mam nadzieję, że tak już zostanie.
Pierwsze Dziecko jest nijako uprzywilejowane. Do póki jest samo, nie musi się z nikim dzielić Rodzicami. Kiedyś to Pierworodny dziedziczył cały rodzinny majątek. Dzisiaj Drugiemu i kolejnym przysługuje "500+"... 
Myślę, że nie powinno się niczego ujmować żadnemu Dziecku. Pierworodny zwykle jest wychowywany bardziej "książkowo", z większą troską o szczegóły, co wiąże się pewnie z brakiem doświadczenia i odnajdywaniem się dopiero w nowej sytuacji.
Babcie twierdzą, że Drugie Dziecko wychowuje się już samo. Może coś w tym jest, bo czas leci jakby szybciej... 
Jeden i Drugi jest inny, ale potrzebują tyle samo miłości.
Pierwszy wydaje się malutki do momentu, gdy pojawi się ktoś mniejszy... Jednak nadal potrzebuje sporo uwagi, nawet jeśli staje się już bardziej samodzielny.
"Wszystkie Dzieci nasze są!".

t<><
[klik i na fb trafisz w mig]

czwartek, 24 listopada 2016

O mleku raz jeszcze

Pij mleko, będziesz wielki.
Większość z nas słyszała to chwytliwe hasło. Jeśli dotyczyłoby tylko spożywania mleka Matki przez młode Ssaki, to sama mogłabym się pod tym podpisać obiema rękami. Reklama miała jednak na celu wypromowanie picia krowiego mleka. Owszem, picie takiego mleka może znacznie (zupełnie niepotrzebnie) przyspieszyć rozwój fizyczny, przyczyniając się do wielu dolegliwości (nadwaga, alergia, miażdżyca, anemia...).
Nawet sam autor powyższego sloganu, przyznaje w wywiadach, że nie pije krowiego mleka i jego dzieci również.
Znane jest też inne hasło, nieco zmodyfikowane (a co dziś nie jest?)...
Pij mleko, będziesz kaleką.
Co o tym myśleć?
Czy mleko jest przeznaczone tylko dla "juniorów" danego gatunku?



Krowiego mleka nie piję, a póki co sama jestem producentem ;)
Babcia mówi: "Pij mleko, bo zgubisz pokarm!"...
Mimo mojej odwiecznej niedowagi mogę spokojnie nakarmić dwóch Synów, a wierzcie mi, źle nie wyglądają ;)
Jak byłam małą dziewczynką, lubiłam ciepłe mleko, takie prawdziwe, zaraz po wydojeniu krowy. Potem przez kilka lat piłam mlekopodobny płyn z kartonu. W końcu zostałam tylko przy jogurtach, niestety sklepowych, ale trudno mieć wszystko. Może nawet już nie istnieje "zdrowe" jedzenie, powietrze, cokolwiek... 
Ale wracając do mleka krowiego - zawiera za dużo białka i za mało węglowodanów dla człowieka. 
Nadmiar wapnia (nie potrzebujemy go wcale tak dużo) nie powoduje "mocnych kości", wręcz przeciwnie - jest dużym obciążeniem dla organizmu. Produkty mleczne powodują zakwaszenie i paradoksalnie przyczyniają się do osteoporozy, a także próchnicy!
Szczególnie szkodliwe jest "mleko" (czyt. sinawy płyn dostępny na sklepowych półkach) wysokoprzetworzone (przegotowane, pasteryzowane, UHT!) w dodatku nafaszerowane antybiotykami i różnego rodzaju chemią, którą krówki pochłaniają razem z paszą...
Każdy ma wybór, nie wnikam, kto co pije.
Lepiej wybrać mniejsze zło i od czasu do czasu odwiedzić uczciwego gospodarza.
Mimo wszystko, dobrze jest podejmować świadome wybory.
Ja mleko krowie zostawiam cielakom.
Moim Chłopcom staram się dawać to, co najlepsze (klik i trafisz w mig).
Odchowane zwierzęta też nie potrzebują już mleka, zwłaszcza krowiego... Woda naprawdę wystarczy.












t<><
[klik i na fb trafisz w mig]

poniedziałek, 21 listopada 2016

Komunikacja

Komunikacja jest niezbędna do codziennego funkcjonowania
- zarówno miejska jak i ta międzyludzka
Jeśli psują się tylko autobusy, to jeszcze pół biedy, gorzej jak zaczyna coś szwankować w innych relacjach...

Od rzeczy martwych nie możemy wymagać zbyt wiele, od ludzi tym bardziej, zwłaszcza jeśli nie dajemy nic od siebie.

Mieszkam w maleńkiej wiosce, trochę odciętej od "reszty świata". Nie wyobrażam sobie nie mieć samochodu, szczególnie przy młodych, nieodłącznych Pasażerach. Inaczej trudno byłoby mi gdziekolwiek się ruszyć. 


Czasami przesiadamy się do autobusu albo planujemy wycieczkę pociągiem, tak dla odmiany. 
Chłopcy są wtedy zachwyceni! Nie trzeba fotelików, zapinania pasów... Możemy tulić się w chuście i czytać bajki, zamiast skupiać się na drodze. W dodatku nie muszę zastanawiać się:
><> czy kierowca przede mną właściwie sygnalizuje swoje zamiary?
><> czy inne ulice będą tak samo "zakorkowane"?
><> gdzie zaparkuję?
><> czy się zmieszczę? 
><> czy mam drobne? 
><> czy parkometr wyda mi bilet? (trafiłam już na taką "skarbonkę", która nie poinformowała o braku papieru, ale było też tak, że w pośpiechu włożyłam bilet do kieszeni zamiast za przednią szybę)
><> ile jeszcze mam czasu?
...a później - gdzie jest moje auto?!
Podobno kobiety w pierwszej kolejności zwracają uwagę na kolor. Może coś w tym jest. 
Już nie raz i nie dwa złapałam się na tym, że zapomniałam zupełnie o takim elemencie jak tablica rejestracyjna, która niewątpliwie różni się od innych. Popularny samochód o typowej dla marki barwie lakieru może być powodem wielu stresowych sytuacji. Zdarzyło mi się już kilka razy, że:
><> próbowałam otworzyć cudze auto pilotem (moje odzywało się kawałek dalej...),
><> dopasowywałam kluczyk do innego zamka (myślałam, że pilot się rozładował...),
><> łapałam za klamkę samochodu obok,
><> panikowałam w przekonaniu, że ktoś poobijał mi drzwi (ufff, moje auto stało kawałek dalej).
Na szczęście, dylematy się skończyły razem ze zmianą samochodu, więc spokojnie, nie będę już atakować ;) 

Bez samochodu prawie jak bez ręki, ale bez drugiego człowieka jeszcze gorzej. Jesteśmy częścią społeczeństwa. Rozwój cywilizacji sprawił, że mamy więcej możliwości komunikacyjnych (telefon, Internet...). Kiedyś nie było telewizji (dla nas w sumie dalej nie istnieje). 
Babcia opowiadała mi, że ludzie nie zamykali się w domach tak jak teraz. Dla każdego drzwi były otwarte. Wieczorami spotykali się z sąsiadami, wspólnie wyszywali, śpiewali i rozmawiali. Z czasem życie nabrało tempa. Wszyscy się gdzieś śpieszą, a i tak ciągle brakuje czasu... Żeby kogoś odwiedzić, trzeba się zapowiedzieć, najlepiej dużo wcześniej. Niektórych można spotkać już tylko przypadkiem (np. na zakupach).Powoli tracimy kontakt, dowiadujemy się więcej z publikowanych zdjęć. Brakuje rozmów. Nie takich przez różnego rodzaju komunikatory. Wirtualne życie jest bardzo płytkie. Trzeba prawdziwych relacji, twarzą w twarz, z uściskiem dłoni.
Traktujmy się jak równy z równym...
    

Dzieci też potrzebują prawdziwej uwagi, a nie bajkowej hipnozy przed szklanym ekranem.
Szukajmy wspólnego języka od samego początku, odpowiadając na pierwszy śmiech i nieporadne "guganie".

Słuchajmy z pełną uwagą. Skupmy się też na mimice i gestach. Dorosłym czasami brakuje słów, a co dopiero tym Mniejszym... Zaangażujmy się na tyle, aby dostrzec nie tylko sam komunikat, ale przede wszystkim płynące z niego emocje i potrzeby.
Zadbajmy o dobrą komunikację.


Porozmawiajmy, tak po ludzku.


t<><
[klik i na fb trafisz w mig]

czwartek, 17 listopada 2016

Placuszki nie z puszki

Starszak uwielbia placuszki! Wystarczą tylko 3 bazowe składniki (jajko, mąka i jabłko), żeby wyczarować szybką przekąskę, którą można zabrać "na drogę" (kwalifikuje się do kategorii "czyste"). 
Przepis często modyfikujemy, dodając kolejne produkty. 
Małemu Plackożercy najbardziej smakuje poniższa wersja, spróbujcie! ;)

Krok 1 - Sprawdzamy, czy mamy:
><> 2 małe jabłka (1 duże wystarczy w zupełności),
><> 1 łyżkę jogurtu naturalnego (lub śmietany),
><> 1 jajko,
><> szczyptę cynamonu,
><> 2 łyżki mąki pszennej,
><> 2 łyżki mąki ryżowej,
><> 2 łyżki płatków owsianych,
><> 2 łyżki wiórków kokosowych.
Nie możemy zapomnieć o małej rąsi Pomocnika!
Jeśli wszystko się zgadza, to pierwszy krok mamy już za sobą i lecimy dalej ;)


Krok 2 - Działamy!
Jabłka obieramy i trzemy na tarce o drobnych oczkach. Następnie dodajemy jajko i łyżkę jogurtu.

Posypujemy wszystko cynamonem i łączymy składniki ze sobą.

Dodajemy suche składniki (mąkę, wiórki kokosowe i płatki owsiane), po czym mieszamy do uzyskania jednolitej masy.

Robimy kleksy na rozgrzanej, suchej patelni. Pilnujemy, by mała rąsia nie dotykała!

Już po kilku sekundach możemy odwracać placuszki na drugą stronę!
Przekładamy na talerz i czekamy aż ostygną :)

Krok 3 - Zjadamy lub chowamy :)
Placuszki możemy zjeść w towarzystwie jogurtu z owocami i płatkami orkiszowymi polanymi syropem klonowym...
Upewniamy się tylko, czy temperatura jest już odpowiednia...
I można konsumować! :)

Możemy też schować do pudełka i zostawić na później.
Tylko trzeba je naprawdę dobrze schować! Inaczej znikną w tajemniczych okolicznościach...

Smacznego!

poniedziałek, 14 listopada 2016

Po kropelce i o mgiełce

Bez wody nie ma życia. 
Niewątpliwie jest potrzebna do funkcjonowania każdego żywego organizmu. 
Ludzkie ciało składa się średnio w 70% z wody (w zależności od wieku). Każdego dnia procesy fizjologiczne pochłaniają sporą jej część, dlatego na bieżąco powinniśmy uzupełniać niedobory. 
90% -> 75% -> 60% -> 50%
Tyci Okruszek w maminym Brzusku składa się w 90% z wody, a biegające Dziecko to w 75% woda. 
W dorosłym życiu wskaźnik obniża się do 60 %, a na starość spada do 50%. Więdniemy jak kwiaty, co widać choćby na skórze.
Bez jedzenia można "jakoś" przeżyć - nawet ponad miesiąc, bez picia trudno wytrzymać 3-4 dni. 
No nie da się!

Co? Kiedy? Jak?
Sklepowe półki aż się uginają od różnych rodzajów wody - źródlana, mineralna, średniozmineralizowana, gazowana... Wybór jest ogromny. Moja Babcia jest z pokolenia, które wspomina jeszcze wodę prosto ze studni. Wodociągowa "kranówka" z pewnością mocno odbiega od babcinych wyobrażeń. Jedni uważają, że wystarczy zagotować bieżącą wodę, drudzy, że niezbędne jest zakwaszenie np. sokiem z cytryny (dla polepszenia wchłaniania), inni będą topić lód... 
Ile ludzi, tyle teorii. Myślę, że dobrze jest pić wodę, która najbardziej przypomina tą, wchodzącą w skład naszego ciała. Powinna być zatem czysta nie tylko "na oko" ale przede wszystkim mikrobiologicznie, neutralna chemicznie i pozbawiona szkodliwych składników. Wydawałoby się, że woda nie ma smaku. Wypróbowaliśmy już wodę wielu bardziej i mniej popularnych marek. Naprawdę, każda smakuje inaczej.
Wodę należy pić regularnie, małymi łykami i w nie za dużych ilościach (lepiej mniej a częściej). Jednorazowe wypicie dużej ilości wody może spowodować szybsze wypłukiwanie soli mineralnych z organizmu. Przyjmuje się, że człowiek powinien dostarczać:
1 ml wody na 1 kcal spożywanego pokarmu albo 30 ml na 1 kg masy ciała.
Wiadomo, że inne zapotrzebowanie będą mieli sportowcy, a także kobiety w ciąży/w okresie laktacji.
Niedobór wody skutkuje bólem głowy, niedotlenieniem i ogólnym złym samopoczuciem. Pragnienie jest sygnałem ostrzegawczym, dlatego nie powinniśmy doprowadzać do sytuacji odwodnienia organizmu. Nie znaczy to jednak, że mamy pić na siłę, nawet wtedy, gdy zupełnie nie mamy ochoty. 
Trochę na przekór babcinym radom typu: "No popij troszkę, bo się zapchasz!"... Nie powinno się pić w trakcie posiłku, ponieważ utrudnia to trawienie. Najlepiej wypić szklankę wody 10 minut przed i po jedzeniu
Przez długi czas kupowaliśmy wodę w zgrzewkach, później w dużych butlach (to już ciut lepiej dla środowiska). W końcu postanowiliśmy skończyć z "plastikową" wodą - w nadziei, że ograniczymy trochę zasięg wszechobecnego BPA. Zaczęliśmy filtrować wodę.

Wodociągowej, mocno chlorowanej wodzie dużo brakuje do ideału, jednak nie każdy może mieć własną studnię czy "cudowne źródełko" w zasięgu ręki. A woda jest niezastąpiona! Służy przecież nie tylko do picia, ale również do mycia, gotowania, prania, sprzątania...
Ale zatrzymajmy się na piciu ;)
W końcu następuje taki moment, że dla Małego Ssaka mleko przestaje być wszystkim, zaczyna się rozszerzanie diety (klik i trafisz w mig)... 
Naprawdę można się obyć bez "specjalnych" herbatek i soczków. Wody nie trzeba niczym dosładzać. Serio, czystą da się wypić ;) W sumie przez cały rok pijemy głównie wodę. Jeśli są świeże owoce, to zdarza się, że wyciskamy sok. Jedynie podczas przeziębienia i w zimowy poranek mam ochotę rozgrzać się zieloną herbatą, a poza tym woda jest dla mnie wystarczająca. Aż trudno uwierzyć, że kiedyś piłam bardzo niewiele, właściwie tylko kolorowe napoje...
Teraz nie ma dnia bez "Mama, leje odę!", ale zdarza się też samoobsługa. Komu polać?


Nasza skóra też potrzebuje wody. Poziom nawilżenia z wiekiem drastycznie spada. Niestety, nie da się tego zupełnie uniknąć, można jedynie spowolnić proces starzenia. Utrata wody odbywa się również drogą przeznaskórkową. Mimo wielu starań, ciężko zadziałać w drugą str. Ale nie o tym! 
W pewnych sytuacjach niezbędne jest powierzchowne działanie miejscowe. Woda termalna, to nie tylko przyjemna mgiełka. Dla mnie jest niezbędnikiem!

Ma mnóstwo zastosowań, a konkretnie - "bez lania wody":
><> łagodzi podrażnienia po goleniu i depilacji,
><> utrwala makijaż (sprawia, że wygląda bardziej naturalnie),
><> chłodzi w upalne dni,
><> oczyszcza skaleczenia,
><> przynosi ulgę przy odparzeniach,
><> odświeża podczas wysiłku fizycznego,
><> działa kojąco na skórę po wykonaniu złuszczania (niezastąpiona po domowym peelingu lub mikrodermabrazji),
><> może służyć do rozrobienia maski kosmetycznej i zwilżania twarzy (klik i trafisz w mig),
><> ...
Chyba jestem już uzależniona, bo kupuję na zapas. Ale mam usprawiedliwienie - jak opakowanie wpadnie w małe rąsie i można zrobić "psik, psik", to nigdy nie wiadomo, kiedy zabawa się skończy. Uwielbiam tą konkretną wodę termalną, ponieważ jako jedyna na rynku (jak zapewnia producent) pozwala zachować równowagę osmotyczną oraz integralność komórek naskórka - czyli nie trzeba osuszać skóry po spryskaniu. Zdarzyło mi się kilka razy dla porównania kupić wodę innych marek, ale Uriage sprawdza mi się najlepiej, więc pewnie zostanę jej wierna ;)

"Chcesz być zdrowy, młody, nie stroń nigdy od wody."

Wooodyyy!
Kupujecie? Filtrujecie? 
Pijecie?

t<><
[klik i na fb trafisz w mig]

czwartek, 10 listopada 2016

Pigwa, pigwowiec, pigwówka

Pigwa pospolita często jest mylona z pigwowcem japońskim, którego owoce są wyraźnie mniejsze i kwaśniejsze, ale bardziej aromatyczne. 

Taka nasza polska cytryna i limonka ;)
Zarówno owoce pigwy jak i pigwowca nie nadają się do bezpośredniego spożycia, ponieważ są twarde i cierpkie. Za to można z nich przygotować wiele przetworów, które są nie tylko smaczne, ale przede wszystkim zdrowe!

Owoce pigwy stanowią piękną ozdobę w ogrodzie, a także w kuchni. Zawierają kwas askorbinowy i cały szereg witamin z grupy B (w 100 g):
><> wit. C (15 mg)
><> wit. B1 (0.02 mg)
><> wit. B2 (0.03 mg)
><> wit. B3 (0.2 mg)
><> wit. B6 (0.04 mg)
><> wit. B9 (3 µg)
><> wit. A (40 IU)

Pigwa jest także bogata w minerały takie jak:

><> wapń (11 mg)
><> żelazo (0.7 mg) 
><> magnez (8 mg)
><> fosfor (17 mg 
><> potas (197 mg)
><> sód (4 mg) 
><> cynk (0.04 mg)


Sok z pigwy w połączeniu z miodem to wspaniałe antidotum na suchy kaszel, przeziębienie, grypę i jesienne przesilenie
Wzmacnia układ odpornościowy i w naturalny sposób wspomaga obronę organizmu.

Jak zrobić domowy syrop?

To dziecinnie łatwe!
Potrzebujemy 1,5 kg żółciutkich kuleczek. 
Owoce należy dokładnie umyć, pokroić w ćwiartki i usunąć gniazda nasienne. 
Pigwę można pokroić w drobną kostkę, ale szybciej puści sok, jeśli zetrzemy na tarce.
0,5 kg cukru trzcinowego zmieliliśmy na puder i zasypaliśmy nim starte owoce...
Trzeba jeszcze zamieszać, przykryć i zostawić w ciepłym miejscu na min. 2 dni. Reszta dzieje się sama ;)
Jedyne co trzeba później zrobić, to przelać sok do czystych butelek :)
Starte owoce możemy jeszcze zalać alkoholem, jeśli mamy ochotę na coś mocniejszego. Pigwówka z pewnością rozgrzeje nie jednego zmarzlucha w zimowe wieczory. Dobra naleweczka nie jest zła.
Pozostaliśmy jednak przy wersji abstynenckiej. Otrzymaliśmy 0,5 litra (syropu), który w zupełności nam wystarczy ;) Jeśli myślisz o dłuższym przechowywaniu, sok można pasteryzować w kąpieli wodnej lub piekarniku. U nas nie ma takiej konieczności. W planach mieliśmy łyżeczkę dla każdego (na czczo z rana), ale Pomocnik przechylił już prawie pół butelki jak tylko ją złapał... Niech będzie, że "na zdrowie"! Całe szczęście, że nie do dna ;) Syropem można słodzić herbatę, dodawać do różnych deserów, sałatek owocowych i koktajli, a także rozcieńczyć z wodą ( à la lemoniada).
Z pozostałych owoców można zrobić konfitury. Wyszłyby pewnie 3 średnie słoiki ;) 
My postanowiliśmy upiec coś słodkiego do herbaty. 
Zwykła szarlotka nabierze nowego smaku, jeśli część jabłek zastąpimy tartą pigwą.
Chciałam wykorzystać mak, zatem zmodyfikowaliśmy nieco przepis na nasze jabłeczniczki (klik i trafisz w mig).
Podwoiliśmy składniki, zmieszaliśmy różne rodzaje mąki (pszenna typ 550, pszenna pełnoziarnista i żytnia typ 720), sypnęliśmy garstkę maku, pominęliśmy cukier na rzecz syropu, a zamiast śmietany dodaliśmy jogurt naturalny. Przygotowaliśmy mus jabłkowo-pigwowy z dodatkiem soku z cytryny. Zrezygnowaliśmy z wiórków kokosowych. Reszta wg wzoru ;)
Upiekliśmy 24 słodkie muffinki, po których zaraz nie będzie śladu. Został nam jeszcze jeden słoiczek tartej pigwy, więc trzeba zakasać rękawy i wyczarować jabłeczniko-pigwowiec :)

Mikołaj postanowił wziąć sprawy w swoje ręce... Piecze się właśnie jakiś makowiec-pigwowiec bez mąki i cukru, za to z mnóstwem maku i kaszą manną, której nie planowałam w ogóle dodawać. Mam nadzieję, że da się zjeść tą niespodziankę ;)
Ostatnio trochę przymroziło, więc można zacząć obrywać dziką różę, która jest prawdziwą skarbnicą wit. C (1800-3500 mg w 100 g owoców, w zależności od odmiany). Taka herbatka to zdrowa przyjemność, zwłaszcza z syropem i miodem!


Sezon na jesienno-zimowe zachorowania uważam za rozpoczęty.
Domowe sposoby są niezastąpione! Najwyższy czas skontrolować "apteczkę" (klik i trafisz w mig) oraz zajrzeć do spiżarni. Mamy jeszcze syrop z czarnego bzu, sosny i cebuli.

A Ty? Zrobiłaś już zapasy na zimę?

t<><
[klik i na fb trafisz w mig]