czwartek, 20 października 2016

Klonowe misie

Byliśmy na długim, jesiennym spacerze. Po drodze znaleźliśmy kilka skarbów.

Żołędzie i kasztany nie były najlepszym odkryciem. Za bardzo przypominały Starszakowi orzeszki. Zdenerwował się tylko, że nie można ich zjeść... Jak mantrę powtarzał: 
"Mamaaa, pukaj rzeszki! Ojaj jeść!". Miałam twardy orzech do zgryzienia, tzn. kasztana. 
Na szczęście, uwagę odwróciły kolorowe liście. Nikt nie chciał ich konsumować. Liście są OK.

Jeszcze nie listopad, a drzewa robią się powoli wybrakowane. Na ziemi leży całe mnóstwo kolorowych liści, ale te "u góry, u góry!" na pewno są inne. Przecież to liście klonowe, 
a nie klonowane.

Jakie by nie były, liście życia nie osłodzą... 
Za to syropem klonowym żaden Miś nie pogardzi ;)

Urocze, kruchutkie misiaczki. Nie rumienią się zbytnio podczas pieczenia, to typ polarny 
(w makowym kubraczku) ;) Rozkoszne i słodkie, nie potrzebują miodu.
Pieką się szybciutko, choć w stanie surowym podobno też smakują...
Z poniższego przepisu wychodzi ok. 80 sztuk (na dwie piekarnikowe blachy). 

Niezależnie od pogody - pora zakasać rękawy i zajrzeć do kuchni!


Krok 1 - Sprawdzamy, czy mamy:


><> 1 kostkę masła klarowanego (200 g)
><> pół szklanki syropu klonowego
><> 2 jajka, a właściwie żółtka (trafiło się duże jajo z 2 żółtkami!)
><> 300 g mąki pszennej

><> 100 g mąki ryżowej
><> szczyptę sody oczyszczonej
><> 2 łyżki śmietany 18 %
><> foremki i wykałaczkę
><> sezam lub mak do posypania (Pomocnik nie pozostawił mi wyboru - wymieszał sezam z makiem)



Krok 2 - Działamy!


Łączymy masło, żółtka i syrop klonowy. Po chwili przekładamy wszystko do miski z suchymi składnikami (mąka z sodą) i mieszamy. Dodajemy śmietanę i zagniatamy ciasto.



Miskę przykrywamy talerzem i odkładamy na moment do lodówki. W tym czasie robimy miejsce na blacie, wyciągamy blachy, które wyścielamy papierem do pieczenia. Bierzemy foremki i angażujemy Pomocnika :)



Ciasto zrównujemy niemalże z blatem - spłaszczamy na grubość ok. 0,5 cm, w wersji "wypasionej": do 1 cm.



Przystępujemy do najbardziej wyczekiwanego "misiowania" ;)



Pilnujemy, aby żadne ciastko nie zaginęło w transporcie i w całości dotarło na blachę.



Niecierpliwy Pomocnik liczył nie tylko na kruche ciasteczka, ale także na moją skruchę. 
Jeśli zbyt wcześnie usłyszysz: "Mmmm... dobeee!" - to znak, że coś się dzieje. Bądź czujna ;)



Gdy cała blacha zapełni się misiami, przerwijcie na chwilę produkcję i schowaj ciastka do lodówki. Możecie kontynuować "misiowanie" albo wybrać inną foremkę. 
W międzyczasie włączamy piekarnik (pozycja góra-dół, 200 st. C).



Zamieniamy blachy (pierwszą wyciągamy, drugą wkładamy do lodówki) i dekorujemy misie z pierwszej tury. Jeśli Pomocnik zechce współpracować, możecie wydziubać wykałaczką łapki, futerko, nosek, oczka... (byle nie własne) ;)



Wkładamy blachę do nagrzanego piekarnika (środkowy poziom) i ustawiamy czas: 5 minut. Zabieramy się do dekorowania drugiej tury, wierzch ciastek można posmarować syropem klonowym albo białkiem. Gdy piekarnik zacznie alarmować - wyłączamy grzanie od góry (żeby misie zostały jasne), ustawiamy czas: 10 minut. Po upieczeniu przekładamy ciastka na kratkę i czekamy aż ostygną. Z drugą blachą postępujemy w ten sam sposób.



Krok 3 - Zjadamy lub chowamy :)

Najlepiej smakują zamaczane w syropie klonowym! "Mmmm... dobeee!" ;)
Można zrobić też wersję brunatną - wystarczy posypać kakao.


Smacznego!
t<><

[klik i na fb trafisz w mig]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz