


Żołędzie i kasztany nie były najlepszym odkryciem. Za bardzo przypominały Starszakowi orzeszki. Zdenerwował się tylko, że nie można ich zjeść... Jak mantrę powtarzał:
"Mamaaa, pukaj rzeszki! Ojaj jeść!". Miałam twardy orzech do zgryzienia, tzn. kasztana.
Na szczęście, uwagę odwróciły kolorowe liście. Nikt nie chciał ich konsumować. Liście są OK.



Jeszcze nie listopad, a drzewa robią się powoli wybrakowane. Na ziemi leży całe mnóstwo kolorowych liści, ale te "u góry, u góry!" na pewno są inne. Przecież to liście klonowe,
a nie klonowane.



Jakie by nie były, liście życia nie osłodzą...
Za to syropem klonowym żaden Miś nie pogardzi ;)

Urocze, kruchutkie misiaczki. Nie rumienią się zbytnio podczas pieczenia, to typ polarny
(w makowym kubraczku) ;) Rozkoszne i słodkie, nie potrzebują miodu.
Pieką się szybciutko, choć w stanie surowym podobno też smakują...
Z poniższego przepisu wychodzi ok. 80 sztuk (na dwie piekarnikowe blachy).
Niezależnie od pogody - pora zakasać rękawy i zajrzeć do kuchni!
Krok 1 - Sprawdzamy, czy mamy:

><> 1 kostkę masła klarowanego (200 g)
><> pół szklanki syropu klonowego
><> 2 jajka, a właściwie żółtka (trafiło się duże jajo z 2 żółtkami!)
><> 300 g mąki pszennej
><> 100 g mąki ryżowej
><> szczyptę sody oczyszczonej
><> 2 łyżki śmietany 18 %
><> foremki i wykałaczkę
><> sezam lub mak do posypania (Pomocnik nie pozostawił mi wyboru - wymieszał sezam z makiem)
Krok 2 - Działamy!


Łączymy masło, żółtka i syrop klonowy. Po chwili przekładamy wszystko do miski z suchymi składnikami (mąka z sodą) i mieszamy. Dodajemy śmietanę i zagniatamy ciasto.


Miskę przykrywamy talerzem i odkładamy na moment do lodówki. W tym czasie robimy miejsce na blacie, wyciągamy blachy, które wyścielamy papierem do pieczenia. Bierzemy foremki i angażujemy Pomocnika :)


Ciasto zrównujemy niemalże z blatem - spłaszczamy na grubość ok. 0,5 cm, w wersji "wypasionej": do 1 cm.


Przystępujemy do najbardziej wyczekiwanego "misiowania" ;)


Pilnujemy, aby żadne ciastko nie zaginęło w transporcie i w całości dotarło na blachę.


Niecierpliwy Pomocnik liczył nie tylko na kruche ciasteczka, ale także na moją skruchę.
Jeśli zbyt wcześnie usłyszysz: "Mmmm... dobeee!" - to znak, że coś się dzieje. Bądź czujna ;)


Gdy cała blacha zapełni się misiami, przerwijcie na chwilę produkcję i schowaj ciastka do lodówki. Możecie kontynuować "misiowanie" albo wybrać inną foremkę.
W międzyczasie włączamy piekarnik (pozycja góra-dół, 200 st. C).


Zamieniamy blachy (pierwszą wyciągamy, drugą wkładamy do lodówki) i dekorujemy misie z pierwszej tury. Jeśli Pomocnik zechce współpracować, możecie wydziubać wykałaczką łapki, futerko, nosek, oczka... (byle nie własne) ;)


Wkładamy blachę do nagrzanego piekarnika (środkowy poziom) i ustawiamy czas: 5 minut. Zabieramy się do dekorowania drugiej tury, wierzch ciastek można posmarować syropem klonowym albo białkiem. Gdy piekarnik zacznie alarmować - wyłączamy grzanie od góry (żeby misie zostały jasne), ustawiamy czas: 10 minut. Po upieczeniu przekładamy ciastka na kratkę i czekamy aż ostygną. Z drugą blachą postępujemy w ten sam sposób.
Krok 3 - Zjadamy lub chowamy :)

Najlepiej smakują zamaczane w syropie klonowym! "Mmmm... dobeee!" ;)
Można zrobić też wersję brunatną - wystarczy posypać kakao.


Smacznego!
t<><
[klik i na fb trafisz w mig]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz