czwartek, 29 września 2016

Pod maską

Kiedy wrzesień, to już jesień...
Najwyższy czas na gruntowne porządki!

Pora zajrzeć pod maskę i sprawdzić, co wymaga usprawnienia po wakacyjnym "relaksingu". 
Bez zbędnych ceregieli - narzędzia w dłoń i do dzieła!
Samochodowe rewolucje zostawmy jednak szanownemu Fachowcowi i zajmijmy się... sobą
To najlepszy moment na zabiegi pielęgnacyjne dla naszej skóry.
Swoją drogą, uświadomiłam sobie jak wiele wspólnego ma Kosmetyczka z Mechanikiem. Cały szereg podobnych urządzeń, narzędzi, określeń czynności... i jeszcze więcej nieporozumień ;)

A teraz z kosmetycznego punktu widzenia - odkryjmy drugą twarz Mamy!

Z całą pewnością zostałam zdemaskowAna...

Może to banalne, ale niech wybrzmi: szczęśliwa Mama, to szczęśliwe Dziecko, które chłonie emocje jak gąbka.
Słoneczne lato z pewnością korzystnie wpływa na nasze samopoczucie, za to na kondycję skóry - niekoniecznie. Teraz warto pomyśleć o relaksie dla cery zmęczonej słońcem, często odwodnionej i szorstkiej w dotyku.
Najlepiej powierzyć to zadanie sprawdzonej osobie z profesjonalnym podejściem. Po raz kolejny zaznaczam, że podstawą jest dobra obserwacja i trafna diagnoza,aby późniejsze działania były skuteczne.

Jak dbać o skórę?
Odpowiednio dobrane zabiegi kosmetyczne, uzupełniane codzienną pielęgnacją i zdrowym stylem życia - to chyba najprostsza recepta na zewnętrzne piękno.

Każdy rodzaj cery (sucha, tłusta, mieszana, normalna - ma ktoś poza Dziećmi?) wymaga czegoś innego. Towarzyszące defekty kosmetyczne sprawiają, że możemy dodać więcej określeń do podstawowej nazwy (odwodniona, wrażliwa, naczyniowa, z przebarwieniami, alergiczna, zniszczona, dojrzała, trądzikowa...). Przy wyborze kosmetyków zwracamy uwagę na dany problem. 
Nie będę pisać o wszystkim, napiszę o sobie.

Od momentu, gdy zaczęłam naście lat - mam tłustą skórę (szkoda, że nic poza tym! Miewam obawy, że końcówka "-reksja" pasowałaby do mojego imienia idealnie...).
Moja cera jest na ten moment odwodniona, wymaga nawilżenia i regeneracji.

1. Aby miały sens działania, muszę zacząć od... złuszczania.
Słońce nie straszy już przebarwieniami, więc mogę pozwolić sobie na mocniejszą mikrodermabrazję (peeling kawitacyjny jest dla mnie zbyt delikatny, a eksfoliację kwasami dyskwalifikuję ze względu na laktację). 
Mam nadzieję, że poranny i wieczorny demakijaż (de-kurz, de-pot i te de z całego dnia i po nocy) jest na tyle oczywisty, że nie trzeba o tym przypominać :) Bez wody się nie obędzie (polecam 2 etapy oczyszczania - najpierw mleczkiem, później żelem/pianką).

2. Po każdym spłukaniu, pamiętam o tonizowaniu.
Niezmiernie ważne jest, aby po każdym umyciu twarzy wodą, przywrócić skórze odpowiedni poziom pH (taki "pech" jest potrzebny do szczęścia!).
Tonik, o którym często zapominamy, czasem (nie)świadomie rezygnujemy albo (błędnie) stosujemy do oczyszczania skóry, ma przede wszystkim odbudować ochronny płaszcz hydrolipidowy naskórka (zakwasić skórę). Często jest wzbogacony o składniki nawilżające i regenerujące, to jednak nie zastępuje ani serum ani kremu! Aplikujemy go na czystą (nie wymagającą doczyszczenia) skórę. Dzięki niemu kosmetyki stosowane w dalszych etapach pielęgnacji mają ułatwioną drogę penetracji i okazują się bardziej efektywne.

3. (trzy) maski, spod których bym nie wychodziła!
Absolutnie najwspanialsze. Na efekty nie trzeba długo czekać, ponieważ działanie zauważalne jest od razu. Wiadomo - nie są do stosowania na co dzień, ale warto znaleźć choćby jeden dzień w tygodniu, by zrobić przyjemność swojej skórze. Na pewno się odwdzięczy :) Zanim nałożymy maskę, warto zadbać o właściwe przygotowanie. Peeling jest tutaj niezastąpiony. Bez tego nałożenie nawet najlepszej maski nie ma sensu. Nie ma co iść na łatwiznę - twarz z maską to nie bułka z masłem. Trzeba pozbyć się wszelkich barier, by to co najlepsze nie zostało tylko na wierzchu :) Nie bez znaczenia jest, że wszystkie poniższe maski mogą stosować Kobiety w ciąży oraz karmiące piersią. Oto one:

><> Zielona glinka (SMOOTH)
Choć z pozoru szaroziemista, to w połączeniu z wodą faktycznie przybiera zielony odcień. 
Moja najwspanialsza maska ratunkowa! Jej skład przypomina tablicę Mendelejewa - ogrom pierwiastków cennych dla zdrowia i urody. Jest zbawieniem dla cery tłustej i problematycznej. Idealnie sprawdzas się po zabiegu manualnego oczyszczania skóry, ale także jako maska eS-O-eS. Wypróbowałam wiele takich "proszków" różnych firm oraz jeszcze więcej gotowych masek z zielonej glinki (zarówno drogeryjnych jak i profesjonalnych). Kilka lat temu odkryłam tą naszą, rodzimą glinkę, przy której chowają się wszystkie francuskie, kambryjskie i inne cuda. Mogłoby się wydawać, że glinka to glinka, ale różnica jest niebagatelna. Warto zagłębić temat i poczytać o zastosowaniach zielonej glinki, bo jest ich naprawdę bez liku.
Jak działać, by działało?
Najczęściej przygotowuję maskę z glinki i wody termalnej, która podnosi jeszcze walory takiej mieszanki (można dodać kilka kropli oleju ze słodkich migdałów w przypadku cery dojrzałej lub suchej). Konsystencja nie może być zbyt rzadka, najlepiej jeśli będzie przypominała gęstą śmietanę. Nakładam pędzelkiem na twarz na ok. 20-30 minut, po czym zmywam letnią wodą. Żeby nie upaćkać całej umywalki i wszystkiego wokół, najlepiej zmywać maskę zwilżoną gąbeczką. Co ważne:
><> Nie używaj metalowych przedmiotów do przygotowania maski (miseczki, łyżeczki itp.), ponieważ odbierają glince naturalną zdolność absorbowania zanieczyszczeń ze skóry! Dobrze zaopatrzyć się w szklane, drewniane (ewentualnie plastikowe/silikonowe) przybory :)
><> Nie dopuść, aby glinka wyschła na skórze (spryskuj maskę na twarzy wodą termalną - tak często jak jest to konieczne, a unikniesz przesuszenia i dyskomfortu).  
Co maska zdziałała?
Skóra po takim zabiegu jest odświeżona, delikatnie zmatowiona i ściągnięta, gładsza w dotyku, pory są oczyszczone, a niedoskonałości zredukowane.
Dla mnie bezcenna, po prostu "must have"!

><> Maska algowa ze spiruliną (Bielenda PROFESIONAL)

Miałam do czynienia z wieloma maskami algowymi i nadal chętnie kupuję nowości różnych firm kosmetycznych. Mimo to zawsze wracam do tej bielendowskiej ze spiruliną, której zapas uzupełniam niezmiennie od wielu lat. Wg producenta - przeznaczona do cery niedotlenionej, szarej, tzw. "cery palacza". Palaczem nie jestem - ani czynnym ani biernym, nawet w piecu rozpalić nie potrafię. Za to wiele kosmetyków już zdemaskowałam :) W moim odczuciu te algi są po prostu genialne! Cudownie odprężają po ciężkim dniu, wyciszają skórę po zabiegu kosmetycznym (np. po mikrodermabrazji), ale sprawdzają się także jako eS-O-eS po nieprzespanej nocy. Dla mnie są niezastąpione :)
Jak działać, by działało?
Zgodnie z instrukcją należy połączyć 2,5 miarki proszku i 3 marki wody mineralnej, po czym bardzo energicznie mieszać do uzyskania jednolitej pasty (nie może trwać to zbyt długo, bo maska zacznie zastygać). Najlepiej, by woda była w temp. pokojowej (zimna powoduje, że maska dłużej tężeje, a ciepła - analogicznie). Maskę rozprowadzam na twarzy za pomocą szpatułki, ustawiam czas i relaksuję się z ulubioną muzyką w tle. Po upływie 20 minut można ściągnąć "starą twarz" w całości. Co ważne:
><> Warto zaopatrzyć się w silikonową miseczkę do przygotowania maski (pewniej trzyma się w dłoni, co ułatwia sprawne mieszanie).
><> Plastikowa szpatułka do rozrobienia i nakładania maski jest raczej niezbędna. 
><> Nie myj przyborów tuż po nałożeniu maski. Zostaw tą czynność na później. Resztki algowe zaschną i z łatwością odejdą od ścianek miseczki (wyrzuć je do kosza razem ze ściągniętą maską, nie zapychaj umywalki).
><> Jeśli przed nałożeniem maski zastosujesz na twarz ulubione serum - spotęgujesz jego działanie (maska algowa daje efekt okluzji, przez co składniki aktywne penetrują wgłąb skóry).
><> Dla zachowania okluzji (i jeszcze większego relaksu, jeśli nie masz klaustrofobii) nałóż maskę również na powieki i usta.
><> Brzegi maski możesz od razu zabezpieczyć chusteczkami higienicznymi (dzięki temu ochronisz włosy/ubranie i ułatwisz sobie ściągnięcie maski) lub podmyć wilgotnym wacikiem przy zdejmowaniu maski.
><> Nic nie zastąpi rąk wprawionej Kosmetyczki ;)
Co maska zdziałała?
Już pod maską czuć lekkie mrowienie, delikatne chłodzenie i pełne rozluźnienie. Po takim zabiegu skóra jest wyraźnie rozjaśniona, wypoczęta, gładka i miękka w dotyku... Uwielbiam!

><> Skin Caviar Luxe Sleep Mask (La Prairie)

Moja największa perełka, którą muszę ukrywać przed małymi łapkami. Nigdy nie spodziewałam się, że będzie w moim posiadaniu. Cena jest niewątpliwie barierą (nie tylko finansową, również psychiczną).
Kiedyś marzyłam, by zaspokoić kosmetyczną ciekawość i poznać fenomen kosmetyków z najwyższej półki. Nie uwierzyłabym wtedy, że będę miała okazję na nich pracować. Życie ma kręte ścieżki.
Miałam przezskórne zderzenie z luksusem, nasycone po brzegi zapachem kawioru. Maska jest idealna dla bardzo wymagającej Kobiety, która pragnie spowolnić bieg czasu (przynajmniej dla swojej skóry). Maska zagęszcza strukturę skóry oraz zapobiega utracie wilgoci, co z każdym rokiem staje się coraz trudniejsze.
Jak działać, by działało?
To bardzo treściwy kosmetyk, którego wcale nie trzeba nakładać tak grubymi warstwami jak glinkę czy algi. Wystarczy dosłowne odrobina (nawet mniej niż ziarnko grochu). Wydajność jest niesamowita! Dla mnie magiczny produkt, który używam prawie od roku, a w słoiczku jeszcze ponad połowa, więc chyba pora się podzielić :)
Maskę należy rozprowadzić załączonym pędzelkiem na oczyszczoną twarz, tuż przed pójściem spać. Ty w nocy odpoczywasz i regenerujesz się, a maska pracuje. Rano budzisz się piękniejsza. Co ważne:
><> Maska jest idealna jako baza pod makijaż, przed ważnym wyjściem.
><> Sprawdza się jako "maseczka bankietowa" w sytuacjach wymagających natychmastowego eS-O-eS.
Co maska zdziałała?
Tuż po aplikacji można odczuć delikatne mrowienie. Wrażenia "przezsenne" zależą przede wszystkim od zamaskowanej. :) Po przebudzeniu skóra jest jedwabiście gładka, nawilżona, miękka, rozjaśniona, wypoczęta... Na swoim przykładzie niewiele mogę powiedzieć na temat zmarszczek, ale na dojrzałych skórach dzieje się magia :)
Gdybym jeszcze raz miała wybrać nagrodę wśród najwspanialszych kosmetyków, wybrałabym tak samo.

Jakość pamięta się zdecydowanie dłużej niż cenę...
... ale zapłacić trzeba! :) 
><> Zielona glinka (SMOOTH)- najkorzystniej kupić kilogram za 162 zł na stronie producenta (wystarcza spokojnie na rok przy regularnym stosowaniu i można podzielić się z Przyjaciółką).
><> Maska algowa ze spiruliną (Bielenda PROFESIONAL) - od 35 do 45 zł za 190 g (w opakowaniu zastępczym jest tańsza, wystarczy na 2-3 miesiące przy regularnym stosowaniu, warto zrobić przyjemność Przyjaciółce - komfort jest zdecydowanie większy, jeśli maskę nakłada druga osoba).
><> Skin Caviar Luxe Sleep Mask (La Prairie) - 1290 zł za 50 ml w perfumerii Douglas lub Sephora, jeśli zależy Ci na oryginalnym produkcie (wystarczy spokojnie na rok przy regularnym stosowaniu, również dla Przyjaciółki). 


Złote rady:
><> Krem pod oczy i krem do twarzy jako dwa oddzielne kosmetyki - warto wprowadzić to w życie i nie iść na skróty :) Skóra wokół oczu jest delikatniejsza oraz ma inne potrzeby.
><> Pamiętaj, twarz kończy się na dekolcie! Szyja starzeje się pierwsza. Trudno przywrócić jej nieskazitelny wygląd, a nie sposób chodzić ciągle w golfie lub z apaszką. Nie żałuj kremu!
><> Wyluzuj i ciesz się życiem! Stres, nawet ten z pozoru pozytywny, jest dużym obciążeniem. Pogodny wyraz twarzy prezentuje się zdecydowanie lepiej - w każdym wieku ;)


A Ty?
Masz swoje ulubione, sprawdzone kosmetyki, których nie zamieniłabyś za nic?

poniedziałek, 26 września 2016

Kola naturalnie

Kola, kolka, koleczka...
Brzmi tak niewinnie, a potrafi spędzić sen z powiek

Kofeina zawarta w nasionach koli (stosowanych do przyrządzania popularnych napojów orzeźwiających) ma właściwości pobudzające, więc u większości ludzi może powodować problemy z zasypianiem.
W ubiegłym roku w trzech polskich miastach miała miejsce największa akcja samplingowa Coca-Coli. Marka zapraszała do wspólnego posiłku.
Trzeba przyznać, że szczytny cel. Warto przypominać o tym, jak ważne jest spędzanie czasu razem, w rodzinnym gronie. Każdy ma swoje obowiązki w ciągu dnia, często się mijamy. Dobrze jest, choć na chwilę usiąść przy jednym stole. To świetna okazja, by porozmawiać i cieszyć się swoją obecnością. Tylko czy do wspólnego obiadu lub kolacji niezbędne są słodkie bąbelki? 

Z pewnością nie jest to najlepszy napój dla Dzieci (dla dorosłych z resztą też). 
Równie dobrze można spędzić czas przy szklance wody. 

Najmłodsi uwielbiają mydlaną formę bąbelków. Dorośli szczególne okazje świętują najczęściej przy lampce szampana. Piana w wannie też pewnie daje wiele radości (jednym i drugim).
Niestety istnieją pęcherzyki powietrza, które nie cieszą ani Maluszków ani Rodziców. 
W Chinach mówi się wtedy o "100 dniach płaczu".
Wróćmy jeszcze na sam początek tego wpisu, do drugiego określenia koli. 
Kolka - pieszczotliwe zdrobnienie kryje w sobie drugie dno. W połączeniu ze słowem "niemowlęca" może przyprawiać o ciarki przyszłych Rodziców.
Nie ma strachu! Poznajmy przeciwnika, by wiedzieć jak z nim walczyć :)

Kolka niemowlęca - nadmierny i trudny do ukojenia płacz Niemowlęcia. Zazwyczaj idzie w parze z nerwowym prężeniem się, podkurczaniem nóżek oraz twardym brzuszkiem. Może pojawić się nagle i trwać od kilku minut do nawet kilku godzin! Dolegliwość (to nie choroba!) często daje o sobie znać ok. 3 tygodnia życia, a ustępuje zwykle ok. 3-4 miesiąca życia Maluszka. 
Rodzaj karmienia (naturalny/sztuczny) nie przyczynia się do tego w żaden sposób.


Jak powstaje kolka? 
Mechanik tego nie zmajstrował...

Etiologia (oficjalnie) nie jest znana...
Teorie są różne.

Przyczyniać się mogą:
><> niedojrzałość układu pokarmowego (nieprawidłowa praca jelit),
><> niedojrzałość układu nerwowego (nadmiar bodźców zewnętrznych),
><> przejedzenie (niestrawność),
><> łykanie powietrza w czasie jedzenia (niewłaściwe przystawianie do piersi lub źle dobrany smoczek od butelki),
><> nietolerancja pokarmów spożywanych przez Karmicielkę (w szczególności białek mleka krowiego i soi),
><> napięcie emocjonalne Rodziców (dystres).


Jak było u nas?
Pierworodny miał to szczęście, że nie spotkał kolki na swojej drodze. 
Mały Mniejszy doświadczył za to ze zdwojoną siłą. Kolka to zbyt delikatnie powiedziane. 
Kola, potężna kola! 

Zaczęło się między 2 a 3 tygodniem życia.
To był dla mnie trudny czas, pełen przykrych niespodzianek i ogromnego stresu. Nie było szans, by odbiło się to bez echa.
Rozpaczliwy, nieustający płacz i nasza bezradność...
Kolki były na tyle silne, że zaczęła rozwijać się przepuklina pępkowa. Brzmi dość poważnie, ale to nic groźnego - po pewnym czasie ustępuje samoistnie.
Nie zgodziłam się na żadne apteczne kropelki, wzbogacone konserwantami oraz innymi składnikami, które mogły bardziej zaszkodzić niż pomóc.
Szukaliśmy naturalnych sposobów, by ulżyć Maleństwu.
Po kilku tygodniach wszystko wróciło do normy ;)


Jak pokonać przeciwnika?
Jedynym skutecznym lekarstwem (w dodatku bez recepty) jest czas.

Oczywiście, nie można bezczynnie czekać i patrzeć jak Maluszek cierpi.
Jednak trzeba uzbroić się w cierpliwość, bo problem (niestety) nie zniknie z dnia na dzień.
Warto zastanowić się, co w Waszym przypadku może przyczyniać się do przykrych dolegliwości. 
Wnikliwa obserwacja to najlepsza taktyka na poznanie przeciwnika ;)


Jak przetrwać atak?

Pomogło:
><> zastosowanie najważniejszej zasady -Zachowaj spokój, Mamo.
><> noszenie w chuście,
><> balansowanie na dużej piłce,
><> masaż brzuszka (zgodnie z ruchem wskazówek zegara lub naprzemiennie brzegiem dłoni z góry na dół),
><> ciepła kąpiel,
><> przywodzenie nóżek do klatki piersiowej,
><> słuchanie muzyki relaksacyjnej i tzw. białego szumu,
><> częste układanie na brzuszku,
><> dużo czułości i cierpliwości :)


Czy można zapobiec?
><> wprowadź w życie najważniejszą zasadę - Zachowaj spokój, Mamo.
><> zwróć uwagę, by Maluszek nie łykał powietrza podczas karmienia (właściwe przystawianie do piersi lub karmienie butelką ze smoczkiem dobrej jakości, dobranym odpowiednio do wieku,
><> dbaj, by Twoja dieta była pełnowartościowa i lekkostrawna (szczególnie, jeśli karmisz piersią, ale też dla własnego dobrego samopoczucia),
><> dopilnuj, by po jedzeniu odbiło się Maleństwu (zwłaszcza, jeśli karmisz sztucznie),
><> postaraj się, aby Wasz plan dnia miał stałe punkty i nie zmieniał się zbyt radykalnie (to daje poczucie bezpieczeństwa),
><> często kładź Maluszka na brzuszku (moim zdaniem to najlepsza pozycja! Maleństwo szybko się uspokaja i wycisza, może samodzielnie decydować na którym boku ułożyć główkę. Chłopcy nie mieli jeszcze 2 miesięcy, a przesypiali spokojnie całą noc i śpią tak do tej pory),
><> nie oszczędzaj czułości (przytulaj, kanguruj, głaskaj, całuj... - to buduje wspaniałą więź!).



A jak było u Ciebie? Odczułaś, co znaczy kolka?
Może znalazłaś własny, skuteczny sposób na łagodzenie jej objawów?
Jeśli wszystko jeszcze przed Tobą - nie martw się! Wiesz już, co robić ;)


t<><
[klik i na fb trafisz w mig]

czwartek, 22 września 2016

Ciąża vs. Ciąża, czyli 9x2

Dzisiaj nie mogę sobie wyobrazić własnego domu bez Dzieci. 
Chyba nie pamiętam już nawet jak to było, zanim zostałam Mamą...
Moje postrzeganie świata na pewno było inne niż teraz.
Z perspektywy czasu, postanowiłam porównać moje dwie Ciąże.
Można doszukać się pewnych podobieństw, ale kontrast jest niebagatelny.
Przecież nie mogło być tak samo :)
Brzuszki zostały sfotografowane krótko przed porodem. 
Aż trudno uwierzyć, że w obu mieszkali Chłopcy o niemalże identycznej wadze i wymiarach! 
Różni Ich (choć niczego nie ujmuje) przede wszystkim czas - niespełna 21 miesięcy. 
Fakt: drugim razem byłam uboższa o kilka kilogramów, za to bogatsza o biegające -naście :)


Cofnijmy się troszkę w czasie i zróbmy małą konfrontację.


9 m-cy po raz pierwszy!
><> Zaczęłam w życiu nowy etap - w roli Mamy.
><> zakupoholizm - kupiłam mnóstwo zbędnych rzeczy, których nie zdążyliśmy wykorzystać lub okazały się niepraktyczne (łapki-niedrapki, ubranka z kłopotliwymi zapięciami, nieprzemyślane kosmetyki, kropelki na kolkę...)
><> niedosyt wiedzy - czytałam wiele poradników (zarówno w wersji papierowej jak i elektronicznej) oraz robiłam "wywiady" z Przyjaciółkami, które mają Dzieci.
><> kontrolowanie Brzuszka - niemalże codziennie mogłabym sprawdzać, ile przytyłam i czytać co się może dziać w środku - jak duże jest Maleństwo, jak się rozwija...
><> budowanie relacji - częste głaskanie Brzuszka, rozmawianie (raczej monologowanie), śpiewanie kołysanek, czytanie bajek i książek dla dzieci (m.in. cała seria Przygód Mikołajka), słuchanie muzyki relaksacyjnej...
><> szkoła rodzenia - z niecierpliwością czekałam na każde spotkanie, by dowiedzieć się czegoś nowego, zrobić notatki.
><> nadmierna troska - ograniczyłam do minimum zawartość swojej kosmetyczki. Prawie w ogóle się nie malowałam. Włosy pofarbowałam tylko raz, ale musiałam upewnić się wcześniej, że farba nie zawiera amoniaku i innych szkodliwych substancji. Unikałam lakierów do paznokci, czasami używałam tylko odżywki bez formaldehydu. Dokładnie analizowałam skład każdego kosmetyku - "żeby przypadkiem nie zaszkodzić Maleństwu"! Zwracałam też szczególną uwagę na to, co jem. Dbałam o zdrowe, regularne odżywianie.
><> wybór szpitala - poprzedzony zwiedzaniem oraz czytaniem/wysłuchaniem opinii. 
><> plan porodu - dokładnie przemyślany, skonsultowany z położną ze szkoły rodzenia. Okazał się totalnie zignorowany przez personel szpitala.
><> wyprawka do szpitala - walizka była spakowana już 2 miesiące przed terminem, oczywiście według wcześniej przygotowanej listy. 
><> czas - mnóstwo czasu! Strasznie mi się dłużyło... Z niecierpliwością odliczałam dni do terminu porodu.
><> królestwo Maleństwa - łóżeczko poskręcane i pościelone jeszcze przed porodem, chusta do noszenia oraz ubranka wyprane i wyprasowane, zrobiony zapas pieluszek i kosmetyków... Można było odnieść wrażenie, że w domu mieszka Dziecko, o którym nikt nie wie :)
><> "co do joty" - wszystko było zaplanowane, wymarzone... Ciągle myślałam o upragnionym terminie porodu, różniącym się o 7 dni od tego, który wyliczyła pani gin. I wyszło na moje ;) 
><> warsztaty nie taty - chodziłam na spotkania edukacyjne dla Mam, dotyczące wychowania, chustonoszenia itp.  
><> aktywność fizyczna - codziennie ćwiczyłam na macie i na piłce. Chodziłam na długie spacery do lasu, delektując się świeżym powietrzem. Uczęszczałam na aqua aerobic. Czułam się lekko niemalże do samego końca, chciałam biegać i jeździć rowerem, ale odważyłam się jedynie truchtać ;)
><> "ants in my pants" - przez całą Ciążę uczyłam się na dwóch kierunkach, chodziłam po zajęciach na praktyki, zajmowałam się domem, robiłam mnóstwo rzeczy i czułam, że mogę jeszcze więcej!
><> zachcianki - chrupki kukurydziane jako "must have" (z dużym zapasem!), wielki apetyt na zupę pomidorową, ochota na grzybki marynowane (przecież nie lubię grzybów!) i ulubiony deser lodowy, który jak się okazało - w ogóle mi nie smakował.
><> dolegliwości - na początku mdłości, pod koniec zgaga, a huśtawka nastrojów na porządku dziennym ;)
><> rozstępy - słowo, które mnie przerażało. Stosowałam chyba wszystko co możliwe, ale nie będę się powtarzać (klik i trafisz w mig).
><> zdjęcia - mam długą foto-historię z tych 9 m-cy :)
><> odlew Brzuszka - chciałam, by została namacalna pamiątka chwili, gdy 2 serca biły w jednym ciele. Miałam jeszcze artystyczne plany na wykończenie, ale zabrakło mobilizacji.


9 m-cy po raz drugi!
><> strach - inaczej nie mogę tego określić, to krótkie słowo w pełni opisuje mój stan. Podobno drugie Dziecko pojawia się w najmniej oczekiwanym momencie, coś w tym jest ;) Marzyłam o większej Rodzinie - wcześniej, później... ale nie akurat wtedy! To był dla mnie trudny etap, pełen niespodzianek i lęków.
><> minimalizm - kupiłam tylko kilka niezbędnych rzeczy dla Maleństwa, bo w zasadzie miałam już wszystko, a nawet zbyt wiele.
><> doświadczenie - to coś, czego brakowało mi za pierwszym razem. Ma zarówno zalety jak i wady. Przypomniałam sobie wcześniejsze przygotowania, poród, uczucia, emocje... Czytałam stare wiadomości - analizowałam nawet własne rady, jakie dawałam Koleżankom!
><> niepozorny Brzuszek - bardzo późno zaczął się zaokrąglać, na początku 6. m-ca można już było coś podejrzewać, ale co najwyżej poobiednie "wzdęcie" ;) 
><> budowanie relacji - tłumaczyłam Starszakowi (i sobie, bo nie docierało), że w Brzuszku mieszka "Dzidziuś". Czytaliśmy razem "Małego Księcia". 
><> szkoła życia - miałam przed sobą spore wyzwanie, by pogodzić sprawy rodzinne i zawodowe. Chciałam zajmować się jak najlepiej Domem oraz pracować niemalże do końca. To była praca moich marzeń...
><> troska - bardziej "zdroworozsądkowa". Wiedziałam, że nie jestem sama i że stres mi nie służy.
><> wybór szpitala - padł w samochodzie, w pierwszej fazie porodu.
><> plan porodu - wytrzymać do szpitala! Wszystko działo się tak szybko i niespodziewanie, że typowy "plan" został spisany jak było już po wszystkim ;) 
><> wyprawka do szpitala - zapisałam kilka niezbędnych rzeczy na kartce. Mąż pakował je tuż przed wyjazdem, a ja zwijałam się z bólu na podłodze.
><> czas - stanowczo za mało czasu! 9 miesięcy minęło tak szybko, nie zorientowałam się nawet, kiedy urodziłam...
><> królestwo Maleństwa - wszystko na ostatnią chwilę. Mąż wybrał się na zakupy (po materacyk, prześcieradełka itp.), gdy czekałam na wypis ze szpitala.
><> "co do joty" - każdy dzień był skrupulatnie zaplanowany, to nic, że scenariusz się powielał (wspólne śniadanko, praca, wspólna kolacja i szykowanie obiadu na kolejny dzień...), o monotonii i tak nie było mowy.
><> warsztaty taty - jedyny warsztat, na który znalazłam czas (czyt. samochód odmówił dalszej współpracy) należał do mojego Męża :)
><> aktywność fizyczna - moje nogi pokonywały zapewne kilka kilometrów podczas 8-godzinnej pracy, później jeszcze truchcik za Starszakiem po całym domu i wspólne odreagowywanie na niezastąpionej piłce (klik i trafisz w mig)
><> "ants in my pants" - dalej nie odpuszczałam, chciałam troszczyć się jak najlepiej o Rodzinę i robić karierę. Czułam, że mogę "trzymać dwie sroki za ogon".
><> zachcianki - mogłabym nieustannie delektować się zapachem kawy (nie piję i nie lubię kawy).
><> dolegliwości - zgaga i senność w ostatnich tygodniach.
><> rozstępy - mam i ja :)
><> zdjęcia - zaledwie kilka. Gdyby nie mój spontaniczny, kilkudniowy (i jakże daleki!) wyjazd w 8. miesiącu, może w ogóle nie miałabym foto-wspomnień.
><> odlew Brzuszka - wiercącego się Brzuszka, niecierpliwej Ciężarnej - po takich doświadczeniach, Mąż mógłby zostać zawodowym mumifikatorem :)


Aż trudno sobie wyobrazić, że Mały Mniejszy jeszcze niedawno był w środku. On chyba też nie może tego pojąć ;)

9 m-cy minęło... 
I co dalej? Jaki był finał?

Czy cierpliwość jest kluczem do szczęścia?

Pewnie nie trudno się domyślić, że...
Rozwiązania były dwa!

1. Poród po Pierwsze fizjologicznie:
><> data - 41 tydzień (mój wymarzony dzień)
><> formalności - do wypełnienia kilka ankiet i oświadczeń.
><> badania - mnóstwo badań (od mierzenia ciśnienia po ginekologiczne), ciągła kontrola - przed, w trakcie i po wszystkim.
><> czas - od momentu przekroczenia progu szpitala: prawie 17 godzin oczekiwania na Pierworodnego (dokładnie 9 godzin i 50 minut od podania oksytocyny i regularnych skurczy).
><> czasoumilacze - przede wszystkim Mąż, ponadto: duża piłka do ćwiczeń, mp3 z ulubionymi utworami, piłka "minka" do ugniatania, woda mineralna do picia, pomadka nawilżająca usta, woda termalna do zwilżania twarzy...
><> niespodziewajki - krwiak, zerwanie szwów i zabieg w znieczuleniu zewnątrzoponowym, a w konsekwencji kilka tygodni dodatkowego cierpienia i ograniczeń.
><> podsumowanie - mimo wielu trudności, czułam, że mogłabym jeszcze raz przejść tę samą drogę. Cel uświęcał środki i uśmierzał każdy ból.


2. Poród - po Drugie fizjologicznie:
><> data - 39 tydzień (kilka godzin od pogrzebu bliskiej Osoby)
><> formalności - brak czasu na farmazony!
><> badania - nie było konieczności, przejdźmy do konkretów...
><> czas - od momentu przekroczenia progu szpitala: 7 minut! oczekiwania na Drugorodnego (poprzedzone 2-godzinnymi skurczami w domu i hasłem - nie urodzę w samochodzie, wytrzymam).
><> czasoumilacze - niezastąpiony Mąż.
><> niespodziewajki - żadnych szwów, badań, wspaniałe samopoczucie! Nawet nie marzyłam, że będę mogła robić dosłownie wszystko tuż po porodzie. 
><> podsumowanie - tak to można rodzić :)


Złota rada:
Po powrocie do domu zaczęłam prowadzić kalendarz, w którym zapisywałam godziny karmienia i tzw. "dwójki". To bardzo ułatwia życie.
Z czasem można zauważyć pewną powtarzalność. W ten sposób lepiej poznałam pierwsze potrzeby swoich Synów. Łatwiej było mi coś zaplanować. Zaznaczałam też ważne daty - wizyty u lekarza, pierwszy uśmiech, ząbek, słowo... O wszystkim nie da się pamiętać, a littera scripta manet :) 



Jakie emocje wzbudza w Tobie słowo: Ciąża? 
9 niepowtarzalnych miesięcy, gdy jesteś wszystkim dla kształtującego się Nowego Życia. 
Poród masz już za sobą? A może czekasz właśnie na Ten Dzień?


t<><
[klik i na fb trafisz w mig]

poniedziałek, 19 września 2016

Polubić "tygryski"

W kobiecym gronie na pewno znajdą się miłośniczki zwierzęcych wzorów.
Cętki, panterki, zeberki, wężowa skóra... Jest tego trochę. Może nie każda, ale pewnie większość z nas miała w życiu jakiś drobiazg, choćby akcent z którymś motywem. 
Dzisiaj chciałabym się skupić konkretnie na jednym - tygrysich paseczkach :)

Witają się z Wami moje kochane-rozbrykane
Tygryski!

[Zawsze znajdzie się jakaś "czarna owca"...]

Chłopcy w swoich ulubionych piżamkach najchętniej spędziliby cały dzień! 
Niemowlę zanim stanie się Dzieckiem, rośnie w zawrotnym tempie. Rodzice mogą tego nie dostrzegać, łudząc się, że to ciuszki kurczą się w praniu. Po pierwszym roku kolejne centymetry przybywają już nieco wolniej.
Gdy okazało się, że tygryskowe ubranko zaczyna robić się ciasne, zaczęła się rozpacz. 
W stacjonarnych sklepach próżno było szukać godnego następcy. Poświęciłam wiele czasu na poszukiwania, przejrzałam mnóstwo internetowych stron, traciłam już nadzieję... W końcu udało mi się znaleźć większy rozmiar! Radość Dziecka była bezcenna.
Przyznam, że takie jednoczęściowe stroje są bardzo wygodne - zarówno w noszeniu jak i w ubieraniu (zwłaszcza dla niewprawionych asystentów). Rąsie, nózie, zamek pod szyję i Dziecko ubrane :) Kapturek przydaje się tuż po kąpieli. Antypoślizgowe łatki zastępują kapciuszki. 
Mamy jeszcze wersję misiową (nie dla Puchatka, dla Chłopców!), ale główny temat będzie inny.

Przyjrzyjmy się nieco bliżej tym uroczym paseczkom :)
Po tym jakże długim wstępie, przejdźmy wreszcie do meritum!
"Tygrysy" mają też inne znaczenie, już mniej pozytywne. 
Tak potocznie określamy rozstępyDomyślacie się pewnie dlaczego...
Pamiętam jak razem z moją imienniczką przygotowywałyśmy prezentację na ten temat i tworzyłyśmy plan zabiegu kosmetycznego. Wtedy byłam 3,5 m-ca po pierwszym porodzie. Niedawno minęły 2 lata, więc warto przypomnieć kilka faktów o pasiastych "niedoskonałościach".

ROZSTĘPY to wrzecionowate pasma ścieniałej, pomarszczonej skóry. 

W obrębie zmian nie występują przydatki (mieszki włosowe oraz gruczoły łojowe i potowe).

W zależności od fazy rozwoju, w jakiej znajdują się rozstępy przybierają one kolor:
><> sinoczerwony (faza zapalna) – rozstępy są wyniosłe i obrzękowe, ten stan trwa zwykle do 6 m-cy od powstania zmian. To najlepszy czas, by podjąć leczenie "na świeżo".

><> perłowobiały (faza zanikowa lub faza bliznowacenia) - rozstępy są atroficzne, lekko zapadnięte i delikatnie pomarszczone. Na tym etapie zabiegi mogą okazać się już mniej skuteczne.

Schorzenie dotyka 70% dziewcząt i 40% chłopców w okresie dojrzewania
oraz 90% kobiet w ciąży!

Przyczyniają się do tego:
><> nagłe przybranie na wadze lub schudnięcie,
><> zwiększona produkcja hormonu kory nadnerczy (ciąża, otyłość),
><> przyjmowanie zwiększonej dawki kortyzolu w lekach,
><> zbyt szybki wzrost (u nastolatków w okresie dojrzewania),
><> nadmierne wydzielanie kortykosteroidów (nadczynność nadnerczy oraz zespół i choroba Cushinga).

... i wszystko jasne. Pasiaki zostały zdemaskowane.

Dość teorii!
Przez całą Ciążę ze szczególną troską dbałam o swoją skórę. Wiedziałam, że mam predyspozycję do rozstępów i pewnie znajdę się w tej nieszczęsnej większości. Stosowałam kosmetyki dedykowane przyszłym Mamom, naprawdę z różnych półek cenowych. Chciałabym zauważyć, że wszystkie specyfiki mają wspólny mianownik, a raczej epitet - zapobiegające rozstępom (nie znam cudownego kremu, który zwalczyłby skutecznie powstałe zmiany). Próbowałam też domowych sposobów. W ostatnich "ciężarnych" tygodniach przez moment wydawało mi się, że oszukałam przeznaczenie... Czar prysł, gdy obudziłam się z czerwonymi, swędzącymi kreseczkami. Mogłam podejrzewać ślepego kota o nocne ostrzenie pazurków na moim biodrze. Jednak nie tym razem.
Uświadomiłam sobie, że moja przedciążowa niedowaga plus 16 kg, ulokowane niemalże w jednym miejscu, to zbyt duże wyzwanie. Skóra, pokrywająca wystające kości biodrowe, była prawie przezroczysta!
Miałam nadzieję, że po porodzie szybko opanuję sytuację. Karmiłam, więc leczenie dermatologiczne byłoby zbyt ryzykowne (silne peelingi chemiczne, tretinoina, laser), a i tak nie miałam "gwarancji satysfakcji". Zdecydowałam się na mechaniczne złuszczanie - mikrodermabrazję. Wielokrotnie ścierałam naskórek aż do warstwy brodawkowej skóry właściwej (objawiało się to punktowym krwawieniem). Szaleństwo! W efekcie uzyskałam delikatne spłycenie rozstępów i wygładzenie powierzchni skóry. Nic więcej. 
Podobno jedyną skuteczną metodą na całkowite pozbycie się rozstępów (nawet tych w fazie zanikowej) jest RF mikroigłowa. W tym przypadku skuteczna równa się kosztowna, nawet bardzo. Nie było mnie stać, by sprawdzić. 
Z czasem doszłam do wniosku, że wcale tego nie potrzebuję.
A nawet nie chcę, by ktoś zabierał "tygrysy"...


W drugiej Ciąży przytyłam 8 kg. Waga początkowa była równie niska jak za pierwszym razem. Liczyłam na to, że zyskam "trochę ciałka", gdy będę Mamą, ale wszystko popłynęło razem z mlekiem. Miałam przed sobą kolejne 9 miesięcy podwójnego bicia serca.
Przypomniałam sobie jak koleżanka opowiadała mi o swojej Mamie, która po pierwszym Dziecku wyglądała tak jak ja, a druga Ciąża wymalowała rozstępami cały brzuch. Wiedziałam, że może tak być w moim przypadku, ale nie stresowałam się jak dawniej. Nie kupowałam specjalnych kosmetyków. Czasami dodałam do kąpieli trochę oleju ze słodkich migdałów, wówczas balsam nie był konieczny.
Brzuch "nie popękał". Stare rozstępy nieznacznie się rozciągnęły.

Pamiętam jak uparcie starałam się przywrócić wygląd sprzed ciąży. Wtedy Mąż, nic nie rozumiejąc, powtarzał jak mantrę, że przecież "lubi moje rozstępy".
Dziś mogę powiedzieć, to samo :)

Moja przeszłość też jest w paski.


Coraz bardziej rozpowszechnia się moda na tatuowanie swojego ciała jako chęć wyrażenia siebie, uwiecznienie ważnej chwili/etapu w swoim życiu.
Czasem tatuaż kamufluje blizny (w tym rozstępy). Można się zainspirować. Jest wiele pięknych prac rangi "dzieła sztuki".
Najważniejsze, by czuć się dobrze w swoim ciele, w pełni się akceptować. 
Dobrze mieć dystans do siebie.
Mój tatuaż na biodrze wykonało Życie. Nowe Życie. 

To najpiękniejsza pamiątka, jaka została mi po tych magicznych 9 miesiącach. Przeplata ją historia nastoletniego okresu dojrzewania.

Warto zatroszczyć się o siebie, zadbać o własny komfort psychiczny.

Ale nie trzeba wychodzić ze skóry... "Tygryski" można polubić.


t<><
[klik i na fb trafisz w mig]