poniedziałek, 12 września 2016

Pogotowie domowe na (pierwszą) pomoc

"Lekarze zapisują lekarstwa, o których niewiele wiedzą, 
na choroby, o których wiedzą jeszcze mniej
ludziom, o których nie wiedzą nic."

Pierwsze pytanie jakie nasuwa się po tych słowach Voltaire'a to:
Jak żyć?

Prędzej czy później każdemu coś dolega. 
Jednak czasami odnoszę wrażenie, że jesteśmy społeczeństwem hipochondryków. 
W aptekach są większe kolejki niż po chleb! 
Reklamy dotyczące coraz to "lepszych" specyfików "na wszystko" stale atakują nas przez media. 
Śmiem twierdzić, że większość z nas "coś łyknie" (w przenośni i dosłownie, niestety).

Nie chodzi mi o to, aby popadać w skrajność i wyrzucić całą swoją apteczkę, ale dokładnie przewertować jej zawartość.
Proponuję tam zajrzeć. Od czasu do czasu jest to nawet zalecane. Warto sprawdzić choćby daty przydatności.

Nasza "domowa apteka" jest naprawdę bardzo skromna. 
Dziękować, nie dotknęły nas żadne przewlekłe i poważne choróbska, więc nie potrzebujemy wiele. Samochodowa wersja jest oczywiście standardowa.

Przed małymi rąsiami już nic się nie ukryje, więc czuwam, aby nie stała się żadna krzywda. 
Ale nawet, gdybym bardzo chciała, wszystkiemu nie da się zapobiec.

Niemalże w każdej dziedzinie podstawą jest:
dobra obserwacja i trafna diagnoza.
Później można działać.

Wakacje się skończyły, a sezon na komary, kleszcze i katar nadal trwa.
Na jednym z ostatnich zdjęć nie trudno zauważyć, że Mały Mniejszy ma wyraźny obrzęk w okolicy lewego oczka.
Przypomnijmy.
Dziecko wygląda co najmniej jakby się biło z własnym cieniem, sprawcy ani śladu, cóż robić?


Najważniejsza zasada:
Zachowaj spokój, Mamo.


Do zdarzenia, poprzedzającego powyższe skutki, doszło dzień wcześniej. Wieczorową porą nijaki "komarus pospolitus" zaparkował na dziecięcym policzku. To był raczej przystanek kilkusekundowy, ale w zupełności wystarczył na szybki "lunch". W zasadzie nic się nie zmieniło. Dopiero rano okazało się, że Dziecko wygląda jakby walczyło całą noc...
Podobna sytuacja miała miejsce kilka tygodni wcześniej. Wtedy Starszak obudził się z opuchniętą górną powieką. Ślad po ukąszeniu pojawił się dopiero po dwóch dniach, kiedy zniknął obrzęk. Dziecko nie gorączkowało, nie było innych objawów poza miejscową opuchlizną i zmianą kolorytu. Lekarstwem okazał się wyłącznie czas. Wiadomo, trzeba obserwować! Ale jeśli nie dzieje się nic niepokojącego, to warto po prostu przeczekać. Można przemyć oczko wodą i zrobić zimny okład. Lepiej darować sobie wszelkie smarowidła, które nie są w tym przypadku konieczne, a mogą dodatkowo podrażnić oko, fundując niepotrzebny stres Dziecku i Mamie. 

Na poniższym zdjęciu można dostrzec ślad po ukąszeniu. Tak, na paluszku również.

Nie jestem przekonana co do skuteczności środków na komary. Może się jeszcze okazać, że bardziej zaszkodzą Dziecku niż temu co trzeba.
Myślę, że bezpieczniej będzie zapalić na chwilę olejek goździkowy


Mieliśmy też przygodę z "upartym kleszczem", który pod przykrywką nocy zapolował na Starszaka, by schować się w "dołeczku na karku". To był wyjątkowo krótki piątkowy wieczór. Mąż pośpiesznie układał Chłopaków do snu. Dopiero w świetle dziennym ukazał się niechciany lokator. Zadomowił się tak bardzo, że nie dałam rady go wyprosić. Wszelkie próby okazały się bezskuteczne. Byliśmy bezradni. Nie było mowy o długim weekendzie. Pojechaliśmy na pogotowie. Lekarz, od którego oczekiwaliśmy pomocy, lekceważąco oznajmił, że "takie sprawy" załatwia się w domu. Minęło trochę czasu, ale w końcu zaczęliśmy współpracować. Tak, my. Ostatecznie niezbędne okazały się 3 dodatkowe pary rąk i miś, który jako jedyny nie okazywał emocji. Pan doktor stwierdził, że trafiliśmy na wyjątkowo uparty egzemplarz kleszcza (lekarza z resztą też). Po wielu bezskutecznych próbach "odkręcenia" kłopotliwej sytuacji z wkręconym niechcianym gościem, zabrakło cierpliwości. Nie tylko kleszcz był rozrywany, ale także skóra Dziecka. Za pomocą igły udało się pozbyć reszty kleszczowych bagaży. Źle to wspominam. 
Nawet w takim przypadku najlepiej zachować spokój i obserwować miejsce "pokleszczowe". Nie pojawił się tzw. rumień wędrujący (ujawnia się najczęściej po 1-3 tyg. od ukąszenia), a wszystko wróciło do normy.
Ważne jest, by nie dopuścić do tego, aby kleszcz rozgościł się na dobre! Wtedy jest większe ryzyko, że zwymiotuje zakażony płyn do organizmu. Zanim wybierze sobie odpowiednie miejsce, gdzie zechce się wkręcić (zwykle okolice głowy, pach, kolan, pachwin), wędruje beztrosko nawet przez kilka godzin. Silny prysznic i dokładne oględziny całego ciała są niezastąpione. Dłuższe włosy należy porządnie wyczesać. Prewencja przede wszystkim.
Kleszcze są jak nasze koty. Czają się w trawie albo polują z drzewa. Dobrze się kamuflują. Mogą być wszędzie, a gdy wyczują w Tobie karmiciela - nie odstąpią na krok... 



Przeziębienie jest możliwe nawet podczas letnich upałów. Niestety jestem tego przykładem. Klimatyzacja bardzo się przydaje, ale używana w niewłaściwy sposób gwarantuje chorobę, a nawet szok termiczny! Wystarczy skierować zimny strumień powietrza od razu w stronę głowy i mamy przepis na katar. Aby tego uniknąć, trzeba pamiętać o kilku zasadach.

><> Najlepiej zacząć od wychłodzenia auta poprzez otwarcie szyb i przejechanie takiej odległości, która pozwoli "wywiać" zastane powietrze. 

><> Po zamknięciu okien i włączeniu klimatyzacji, nawiew najlepiej ustawić w stronę przedniej szyby oraz na nogi.

><> Podczas jazdy można pozwolić sobie na różnicę temperatur max. do 10 stopni C, pamiętając by obniżać ją stopniowo. 

><> Różnica temperatur (wewnątrz/zewnątrz) nie powinna przekraczać 5 stopni C przy wysiadaniu z auta, inaczej narazimy organizm na szok. 

><> Przed końcem podróży warto wyłączyć klimatyzację i uchylić okna, w ten sposób szybciej dostosujemy się do temperatury na dworze. 

><> Należy jeszcze pamiętać o regularnym odgrzybianiu i wymianie filtrów.

A ja ciągle łapię się na tym, że wskakuję pośpiesznie do auta, klimatyzacja włącza się automatycznie i dmucha prosto w twarz... Niby chwila, a okazała się wystarczająca. Wirusy podobno też "krążą w powietrzu". Może któryś wybrał akurat mnie? Ostatnio przechorowałam kilka dni i chyba doświadczyłam, co znaczy "łamanie w kościach". Do tego paskudny katar, ból głowy, ogólne osłabienie i brak chęci na cokolwiek. To były okropne, najdłuższe 4 dni wyrwane z życia. Jak to zwykle bywa, moi Bliscy nie pozostali obojętni. Najmniejszemu w sumie nic nie dolegało, Starszak miał 2-dniowy katar, Mąż trochę pokaszliwał, a ja myślałam, że umieram... Lepiej się czułam podczas porodu, naprawdę. 


"Domowe sposoby" są niezastąpione! Nie pamiętam już, kiedy ostatnio połknęłam jakąś tabletkę. Zdecydowanie wolę pozostać wierna dużej dawce witaminy C i wzmacniać organizm naturalnie
Jeśli jest taka możliwość, to najlepiej sięgnąć po czarne porzeczki, owoce dzikiej róży lub natkę pietruszki z własnego ogródka. Maliny oraz zimne okłady skutecznie zbiją gorączkę. Zalety czosnku i miodu zna chyba każdy.
Nie da się ukryć, że mamine mleko jest doskonałe pod każdym względem! Chora wytwarza przeciwciała dla Małego Ssaka, aby uchronić Go przed infekcją. 



10 naszych niezbędników:
1. Octenisept - niezastąpiony tuż po porodzie do pielęgnacji rany. Przyspiesza również gojenie się pępuszka, osuszając pępowinowy kikut. Niezastąpiony w codziennym życiu pełnym upadków i skaleczeń (zdecydowanie skuteczniejszy w odkażaniu niż woda utleniona, która pozostaje jałowa tylko do pierwszego otwarcia).

2. Olej ze słodkich migdałów - doceniony w kosmetyce. Doskonale pielęgnuje skórę Mamy (zapobiega rozstępom, chroni przed nadmierną suchością) i Dziecka (zastępuje balsam do masażu, można dodawać do kąpieli). Jeśli mimo wszystko dojdzie do odparzeń - nadmanganian potasu (kalia) działa natychmiastowo.

3. Naturalne olejki eteryczne - miętowy i eukaliptusowy rewelacyjnie sprawdzają się w przypadku przeziębienia, natomiast grejpfrutowy i pomarańczowy poprawią samopoczucie, dodając energii.

4. Termometr bezdotykowy - niezbędny do kontrolowania temperatury ciała (a także wody i posiłków).

5. Rękawiczki jednorazowe - higiena przede wszystkim!

6. Zegarek - czas jest ważny. Warto pamiętać/zapisywać godziny poszczególnych objawów, by mieć punkt odniesienia.

7. Plastry opatrunkowe - przydają się, zwłaszcza przy samobieżnym potomstwu.

8. Kompres żelowy - do robienia okładów na tzw. dziecięce "ała", co by guzy nie rosły :)

9. Gruszka do nosa - gdy umiejętność samodzielnego pozbycia się kataru pozostaje nieopanowana. U nas przydała się dwukrotnie. Aspirator typu frida zapewne będzie wygodniejszy, jeśli dolegliwość występuje często. Maluszkowi można zakropić nosek maminym mleczkiem.

10. Cierpliwość - dużo cierpliwości. Nie znam nikogo, kto lubi chorować i ma na to czas...

* i jeszcze "ostatnia chusta ratunku" :)
Nasz wykochany stosik chustowy wyratował nas wiele razy, ale to już odrębny temat :) 
Jak widać - poniesie nawet "Słonika"! Kiciuś też chętny do tulenia <3



Hartujcie się i bądźcie zdrowi!
t<><
[klik i na fb trafisz w mig]

2 komentarze:

  1. Super porady! Na pewno wypróbuję olejek migdałowy:) ja osobiście polecam olej kokosowy, smaruję nim całego dzidziusia :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, olej kokosowy jest godny uwagi :) Ma mnóstwo zastosowań, ale u nas gości już tylko w kuchni. Obłędny zapach nie pozwala na nic więcej ;)

      Usuń