... i najchętniej słodyczy by nie żałowały. Czekoladkę, cukiereczka...
A co za dużo...
A co za dużo...
Tłumaczenie, że "przecież tak patrzy, na pewno chce", a to "smak szczęśliwego dzieciństwa" i na pewno "nie zaszkodzi" jakoś mnie nie przekonują.
Choć sama byłam wychowywana w słodyczowym dostatku, staram się, by moi Chłopcy nie poznali zbyt szybko sklepowych "smakołyków".
Trudno doszukać się tam jakichkolwiek wartości odżywczych, za to biały cukier i tłuszcze częściowo utwardzone (czyt. trans!) oraz mnóstwo "polepszaczy" to często powtarzający się skład.
O skutkach, jakie powodują można wiele poczytać.
Można, ale łatwiej żyć w nieświadomości. "Mniej wiesz, dłużej śpisz".
A co z jakością? Jakością życia?
A co z jakością? Jakością życia?
Niektórym wystarczy napis "Kinder" albo "dla dzieci", żeby zakwalifikować dany produkt jako faktycznie odpowiedni do spożycia przez najmłodszych. Postaci z bajek i kolorowe opakowania też sugerują, że "dzieci to lubią". A co z drugą stroną medalu?
Zakupy, zwłaszcza z towarzystwie Chłopaków to nie lada wyzwanie. Bez kartki ani rusz! Inaczej nie ma szans, by kupić to, po co przyszliśmy. Małe rąsie łapią za wszystko, co znajdzie się w ich zasięgu (co prawda, jeszcze ograniczonym, ale do czasu, do czasu!). Najlepiej szybko zapakować do koszyka to, co niezbędne (i sprawdzone!), potem truchcikiem do kasy... Ciężko zatrzymać się na dłużej przy jednym produkcie, aby poczytać, co napisano drobnym maczkiem z drugiej strony opakowania. Mówi się, że "kto czyta, żyje podwójnie". Wydaje się być korzystniejsze od dłuższego spania. ;)
Starszak nie poznał jeszcze "smaku dzieciństwa" i mam nadzieję, że nie pozna zbyt szybko.
Kręci się zwykle w dziale warzywno-owocowym, pakuje od razu jabłka i marchewkę do małego koszyka, czasem skubnie po kryjomu jakieś winogronko. Banany są przeważnie ulokowane zbyt wysoko. Potem szuka mąki, makaronu, masła i śmietany. Nie muszę się martwić, że nam tego zabraknie w kuchni. Przy kasie jest w miarę spokojnie. Nie wyrywa się do lizaków i innych łakoci. Zdarza się, że grzecznie wykłada produkty na ladę. Częściej jednak rozgląda się za moim portfelem, żeby policzyć "pąszki" albo atakuje terminal.
Kręci się zwykle w dziale warzywno-owocowym, pakuje od razu jabłka i marchewkę do małego koszyka, czasem skubnie po kryjomu jakieś winogronko. Banany są przeważnie ulokowane zbyt wysoko. Potem szuka mąki, makaronu, masła i śmietany. Nie muszę się martwić, że nam tego zabraknie w kuchni. Przy kasie jest w miarę spokojnie. Nie wyrywa się do lizaków i innych łakoci. Zdarza się, że grzecznie wykłada produkty na ladę. Częściej jednak rozgląda się za moim portfelem, żeby policzyć "pąszki" albo atakuje terminal.
Dawniej każdy mój dzień był "na słodko". Trudno się ograniczyć, jeszcze trudniej zupełnie zrezygnować ze słodkości. To strasznie uzależnia. Łatwiej sięgnąć po taką kaloryczną przekąskę i oszukać głód w ten sposób. Na swoim przykładzie, mogę stwierdzić, że można znaleźć złoty środek. Wystarczy trochę chęci i samodyscypliny. Jest przecież dużo zdrowszych odpowiedników. W sklepach ze zdrową żywnością eko-ciasteczka, batoniki musli itp. są jednak znacznie droższe od smakołyków znanych z reklam. Nie zawsze idzie to w parze z jakością. Warto zweryfikować skład.
Do tego dochodzi jeszcze opakowanie, które jak się okazuje - nie zawsze jest bezpieczne (plastik plastikowi nierówny!). Najlepiej chyba wyczarować coś samemu... Wymaga to trochę czasu, ale od czego ma się Pomocników (czyt. małe rąsie) ;)
Do tego dochodzi jeszcze opakowanie, które jak się okazuje - nie zawsze jest bezpieczne (plastik plastikowi nierówny!). Najlepiej chyba wyczarować coś samemu... Wymaga to trochę czasu, ale od czego ma się Pomocników (czyt. małe rąsie) ;)
Dopóki mamy wpływ na to co, podajemy Dziecku - jest świetnie (o ile podchodzimy świadomie do tematu). Ważne, żebyśmy jeszcze sami dawali dobry przykład! Inaczej słabo to wypada...
"Ciocie" z pewnością mają dobre intencje częstując landrynkami. W paczkach świątecznych królują produkty czekoladopodobne. Czy warto z tym walczyć?
W niektórych żłobkach, przedszkolach, szkołach zaszły już pewne zmiany, takie ku lepszemu.
Dzieci dostały zdrowe przekąski, owoce, przytulanki, książki... Prezenty i jadłospisy można przecież zweryfikować i modyfikować - byle nie genetycznie ;)
Dzieci dostały zdrowe przekąski, owoce, przytulanki, książki... Prezenty i jadłospisy można przecież zweryfikować i modyfikować - byle nie genetycznie ;)
Nie ma jednak sensu zmieniać całego świata, ale warto zadbać o siebie i swoje najbliższe otoczenie.
Chłopcy na pewno poznają kiedyś smak najtańszych chipsów, żelek i coli. Nie uchronię zbyt długo przed rzeczywistością. Może będą wymieniać pożywne kanapki na "śmieciowe" jedzenie, nie wiem.
Wiem, że w placówkach edukacyjnych "czarny rynek" funkcjonuje sprawnie, a ciekawość nie maleje.
Wiem, że w placówkach edukacyjnych "czarny rynek" funkcjonuje sprawnie, a ciekawość nie maleje.
Na swoim przykładzie - zauważyłam, że pierwszy kontakt ze sklepowymi słodyczami (taki po długiej przerwie) jest zupełnym szokiem! Wafelki, które kiedyś wydawały się przepyszne, stają się obrzydliwie słodkie. Niestety szybko można się ponownie "wkręcić", a z odwykiem już gorzej.
Mam nadzieję, że Chłopcy pozostaną jak najdłużej naturalnie słodcy, bez żadnych "wspomagaczy". Pierwsze trzy lata są przecież kluczowe, tak ważne w rozwoju (kolejne też są)!
Może spróbują czekolady jak "pierwszego papierosa" i stwierdzą, że to nie to...
Sami wybiorą, jaką drogą pójdą. Moim celem jest zakorzenić dobre nawyki żywieniowe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz